Stawiam tezę, że każda ze stron dialogu mieszkańców z włodarzem stanowi realne zagrożenie dla pozycji przedstawicieli zgromadzonych w radzie miasta. Burmistrz lub prezydent, który chce bezpośrednio porozmawiać z obywatelami, może się spotkać ze sprzeciwem pośredników, których pozycję w ten sposób podważa. Stąd, grupą najmniej zainteresowaną w rozwijaniu współdecydowania mogą być wybierani przez nas radni. I to niezależnie od partyjnych barw.

 

Dzień dobry, tu XXI wiek

Od dwóch dekad korzystamy z coraz to nowych sieci społecznościowych: Facebook’a, Twitter’a, Instagram’a, Pinterest’a, Snap’a, TikToka’a, Telegram’u, naj-ró-żniej-szych. Przyjęliśmy do świadomości fakt, że wiadomości nie roznoszą konne zaprzęgi, ale rozprzestrzeniają się natychmiast po kliknięciu “Wyślij”. Wiemy, że uwagi i decyzje mogą docierać do członków lokalnej, a nawet globalnej społeczności natychmiast. Logujemy się do banków i rządowych portali bez oporu poddając się elektronicznej weryfikacji tożsamości.

Gdzie ta fantazja?

Mogłoby się więc wydawać, że wyobrażenie systemu rozszerzającego radę miasta do praktycznie wszystkich mieszkańców to minimalny wysiłek intelektualny. Całkowicie oporni nie muszą sobie tego nawet wyobrażać. Wystarczy zobaczyć już istniejące systemy. Zostały zaprogramowane i przetestowane w działaniu, dowodząc swojej wiarygodności. Jest ich całe mnóstwo. Nawet, jeśli w Polsce nie mają żyznego gruntu do wzrostu, to na świecie – także w naszym regionie – powstały setki rozwiązań.

Do współdecydowania jeden krok

Została już tylko jedna decyzja, aby wykonać milowy krok w funkcjonowaniu samorządności. Wola polityczna – tylko jej trzeba, aby powołać do życia agory XXI wieku w każdym, mieście, w każdej społeczności. Zalety? Bez liku, z których najważniejsze to: bardziej celowe, oszczędniejsze wydatkowanie publicznych pieniędzy, czerpanie z mądrości całej społeczności w rozwiązywaniu lokalnych problemów, wreszcie lepiej dopasowana polityka ciesząca się po prostu poparciem społeczności. Mimo tych oczywistych zalet, woli politycznej do wdrożenia rozwiązań Civic Tech jest jak na lekarstwo.

Czyj odcisk nadepniemy?

Poszukajmy informacji o przyczynie w pytaniu: kto na takim rozwiązaniu traci? Czyja pozycja zostanie podważona na uruchomieniu profesjonalnej, dobrze przemyślanej zorganizowanej komunikacji z mieszkańcami? Czyj prestiż i czyja pozycja zostaną podkopane? Czyja rola zmniejszy się lub zmieni w trudnym do przewidzenia kierunku?

Pośrednik. To osoba, o której ustawa o samorządzie mówi, że:

[…] utrzymuje stałą więź z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a w szczególności przyjmuje zgłaszane przez mieszkańców gminy/powiatu/województwa postulaty i przedstawia je organom gminy/ powiatu/województwa do rozpatrzenia, a która jednak – o czym stwierdza to samo zdanie po przecinku – nie jest jednak związana instrukcjami wyborców. W naszym systemie politycznym funkcja ta nosi nazwę radnego. Swoją drogą ciekawe jaki procent populacji odpowiedziałby “tak” lub “raczej tak” na hipotetyczne sondażowe pytanie o treści: “Czy Twój radny utrzymuje stałą więź z mieszkańcami?”

Obywatel vs. Radny

Obywatele domagający się bezpośredniego udziału w dyskusji i podejmowaniu decyzji to zbiorowy konkurent establishmentu – zagrożenie interesów tych, którzy wolą bardziej zajmować stanowiska, niż realnie pracować na rzecz mieszkańców. Jeśli na powyższe nałożymy sieć uwikłań systemu partyjnego, to otrzymamy bardzo oporną funkcję w systemie – radnego. I to niezależnie ani od partyjnych barw, ani od tego, czy należy do większości, czy do mniejszości.

Partycypacja – ochłap dla plebsu

“My radni podejmujemy ważne decyzje: o stanowiskach, o pieniądzach. O! To są decyzje. A motłoch? Chce decydować? Rzućmy mu jakich ochłap. Niech sobie wybierze kolory ławek, albo poustawia styropianowe jodełki na makiecie parku, żeby miał ‘poczucie wpływu na rzeczywistość’. Niech sobie ‘popartycypuje’ ”.

I tak to niestety w praktyce wygląda. Burmistrzowie i prezydenci przeprowadzają konsultacje na tematy, którymi nie narażą się radnym – muszą przecież pospołu rządzić z nimi gminą. Projekty partycypacyjne są wysterylizowane z prawdziwych tematów, które radni zastrzegają dla siebie. Dzierżąc monopol na podejmowanie decyzji mogą udowadniać potrzebę swojego istnienia.

Konsultacje, jeśli już się odbywają to dotyczą spraw niskiej rangi. Trudno nimi porwać tłumy, dlatego ilość uczestników pozostaje symboliczna. To z kolei jest argumentem przeciwników, aby w ogóle jej nie stosować i przedstawiać, jako finansowy zbytek.

W tym układzie partycypacja nie może wyrosnąć na to, do czego pretenduje – na faktyczne współdecydowanie, samo-rządzenie sensu stricte. W obecnej postaci w Polsce pozostaje czymś niepoważny, śmiesznym, drugorzędnym, nie wartym inwestycji, zamiast rdzeniem samorządności i milowym krokiem w kierunku mocniejszego upodmiotowienia mieszkańców.

Czas na zmiany

My, obywatele – userzy, w trosce o jakość naszych systemów demokratycznych, widząc możliwości technologiczne, mamy obowiązek przeorganizowania systemu demokratycznego w sposób, który umożliwi podejmowanie decyzji każdemu. Jak tego dokonać? Musi to być przedmiotem społecznego konsensusu i musimy zacząć o tym rozmawiać. Może to oznaczać przyznanie głosów w radach miejskich obywatelom zgromadzonym na platformach Civic Tech. Może rozwiązaniem jest precyzyjniejsze zapisanie w ustawie tematów lub konkretnych etapów decyzji, do których z zasady należy uwzględniać mieszkańców – tak jest w przypadku budżetu obywatelskiego. Jakiekolwiek model uzgodnimy, musimy zdecydowanie zwiększyć udział demokracji bezpośredniej realizowanej dzięki nowoczesnej komunikacji.

Opracował Artur Kacprzak